czwartek, 15 maja 2014

Iana oinicilas in cridile.

SHANLEY
2003

Kamień wielkości pięści dorosłego mężczyzny uderzył w ramię dziewczynki, zostawiając na jasnej sukience z kołnierzykiem grudki błota. Mimo że łzy leciały ciurkiem po jej bladych policzkach, dzieciaki stojące na około ochoczo rechotały.
-Kto trafi w nos wygrywa! - Wykrzyknęła dziewczyna z wystającymi zębami i warkoczami koloru smoły. W stronę Shanley poleciały kolejne trzy kamienie. 
Miała wielką ochotę rozpłakać się na ich oczach i szlochając poprosić ich, żeby przestali. Żeby odłożyli kamienie, schowali do kieszeni chęć dręczenia młodszych i poszli zająć się swoimi sprawami. Chciała zawołać kogoś dorosłego, kogoś, kto przyszedłby i stanąłby po jej stronie. 
-Jesteś odmieńcem! - Wrzeszczały okrutne, dziecięce głosy. 
-Twoja mama nawet Cię nie chciała, pewnie jak zobaczyła coś takiego to od razu się powiesiła! - Kolejny kamień, tym razem trafił prosto w brzuch co wywołało oczywiście salwę śmiechu. 
-Jeszcze się dziwisz się, dlaczego nikt nie chce się z Tobą bawić, zakichany dziwaku?! -Kolejne dwa kamienie. Shanley zdawało się, że miejsca w które trafiały  zaczynają płonąć.
-Z taką mordą nigdy nie znajdziesz sobie przyjaciół!
-Nie chcemy cię tu!

Jeszcze kilka godzin po tym wydarzeniu, kiedy dzieci rozeszły się już do swoich pokoi a opiekun kolonii zabrał zapłakaną i posiniaczoną Shanley do jej lokum, dziewczynka czuła na całym ciele palący ból. W nocy gryzła pięści, żeby nie szlochać zbyt głośno. Wiedziała, że jeśli dzieci z łóżek obok usłyszą jakikolwiek płacz, rozpocznie się kolejna seria drwin i okrutnych żartów.
Nie zadawała sobie nawet trudu, by zastanawiać się dlaczego to właśnie z niej  szydzili przez całe dwa tygodnie wycieczki. Wystarczyło jej tylko jedno spojrzenie w lustro. Różniła się od nich pod wieloma względami. Jej skóra na całym ciele miała jasny, perłowy odcień. Włosy dziewczynki były białe jak śnieg, i może miałoby to swój urok, gdyby nie to, że były łamliwe, rozdwojone i bardzo rzadkie. Jedynym kontrastem w tej wszechobecnej bieli były lodowo błękitne oczy oraz nos i policzki, które miały barwę świńskiego różu, co upodobniało dziewczynkę do małego prosiaczka.
Gdy była na granicy snu w głowie usłyszała melodię. Brzmiała ona jak połączenie harfy i dzwoneczków. Po chwili dało się usłyszeć cichutki głosik.

-Wszystkie elfy wracają do domu, maleństwo.
Nie bój się, że nie zdążysz
Wszyscy na czekają właśnie na Ciebie
Dziecko bohatera, nasze słodkie dziecko

Nie brzmiało to jak piosenka; nijak nie współgrało z melodią-kołysanką. Jednak coś w małej, sześcioletniej główce Shanley Brann uznało, że to nie jest tylko wymysł dziecięcej wyobraźni. Uwierzyła, że to miejsce nie jest jej domem. Nie chodziło tu konkretnie o pokój w ośrodku kolonijnym, nie o jej dom zastępczy, nie o szpital ani o bibliotekę. Żadne z tych miejsc nie było jej Domem. 
Domem, o którym wiedziała jedynie podświadomie i który od tego czasu stał się jej jedyną deską ratunkową.

SHANLEY
2010


Gdy blade stopy Shanley dotknęły zimnych paneli w jej pokoju, na zegarze wybiła piąta nad ranem. 
Muszę iść na dwór. Iść na dwór i zjeść korzeń.
Jakkolwiek myśl ta byłaby dla niej absurdalna w normalnych okolicznościach, tak tej nocy była  oczywista. Po prostu MUSI iść za piękny, biały domek z niebieskim dachem, przejść przez pole  rzepaku i w małym lasku zjeść korzeń. Normalna, naturalna rzecz.
Ominęła drzwi do pokoju małego Iana, dwa lata młodszej od siebie Violet i sypialnie przyszywanych rodziców po czym zeszła po schodach nie patrząc nawet pod nogi. Znalazłszy się na parterze rozejrzała się jak zahipnotyzowana po pomieszczeniu.
Nic nie było na swoim miejscu, wszystko wydawało się być jakby z innego, obcego i chaotycznego świata.
Dlatego musisz zjeść ten korzeń, Shanley. 
Nacisnęła na klamkę drzwi wejściowych i sekundę później znalazła się na targającym wietrze. Noc była chłodna, zwłaszcza, że był to środek września. Słońce mozolnie zbierało się do wstania, szło mu to jednak tak opornie, że gdy jedenastoletnia wówczas Shanley Brann przeskakiwała niezdarnie przez płot, niebo miało kolor granatu.

Biegnąc przez pole rzepakowe nie patrzyła pod nogi, przez co co chwila traciła równowagę i padała jak długa na ziemię. Jednak po każdym upadku szybko wstawała i biegła dalej, jakby zaraz miało jej zabraknąć czasu; tak, jakby od tego miało zależeć jej życie.
Gdy pole rzepaku, które przez pewien moment wydawało się być bezkresne, zmieniło się w zieloną łąkę, Shanley przyśpieszyła kroku. Podbiegła - na tyle szybko, na ile pozwalało jej wykończone ciało - do najbliższego drzewa i rzuciła się przed nim na kolana. Wbiła blade, drobne palce w ziemię.
Zaczęła kopać.

O siódmej rano dom państwa Brannów nie przypominał pobojowiska, o nie.
To co się tam działo  to było istne piekło.
Gdy tylko Ethan Brann zorientował się, że jego podopiecznej nie ma ani w łóżku, ani w łazience, a drzwi wejściowe są otwarte na oścież, wpadł w panikę. Bez wahania poinformował o tym wszystkich domowników, nie wyłączając malutkiego Iana, który spanikował bardziej niż jego przyszywany ojciec i z agonalnym skowytem zdjął pieluchę i rozmazał na ścianie jej zawartość, co dodatkowo zgorszyło rodzinę Brannów.
Po dwudziestu minutach w drzwiach stanęła sama zaginiona. Była ona jednak w stanie, który jeszcze bardziej przeraził domowników.
Koszula nocna sięgająca do kolan wszędzie miała żółte przebarwienia od rzepaku i ciemne plamy z błota. Dziewczynka była jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj; powieki jej opadały i wydawało się, że ledwo trzyma się na nogach. W poczochranych włosach można było znaleźć grudki ziemi i trawę. Zęby miała niemal całe czarne od ziemi, której resztki zostały jej w kącikach ust. Widok pościeranych do krwi stóp przyprawiał o mdłości, największe “wrażenie” robiły jednak ręce jedenastolatki.
Z obu dłoni ciurkiem ściekały jej stróżki krwi. Kruche paznokcie po prostu poodpadały a palce stały stały się sine i sztywne.
-Jesteście już bezpieczni - wysapała z uśmiechem Shanley Brann. Podniosła rękę do włosów i odrzuciła kosmyk z twarzy na bok, zostawiając na czole krwawy ślad, po czym, wycieńczona, runęła jak długa.





______________________________________________________________

Przepraszam za lekki poślizg, ale myślę, że jeden dzień w tą czy w tamtą nie robi zbytniej różnicy.
Opowiadanie postanowiłam podzielić na części, z czym można zapoznać się TU. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli części będzie trzy, z czego druga będzie najdłuższa (Znając życie nic nie pójdzie po mojej myśli, ale pomińmy tę kwestię XD)

~SAIOFRE~

3 komentarze:

  1. Dobra, jebać Merhlem, jesteś ważniejsza <3.
    Uwielbiam to tak bardzo bardzo <3. Strasznie mi szkoda Shanley D: W ogóle czytam Quo Vadis i ona mi się skojarzyła z taką profesjonalną starożytną chrześcijanką i jak się nad nią znęcali to tylko czekałam aż wyjdzie jakiś Jezus i powie "Kto z was bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem" i oni sobie pójdą i ją zostawią lol jestem chora. W ogóle to nie ogarniam jak dużo czasu minęło od tamtego rozdziału do tego 2003 roku, ale jestem nieogarem życia, więc wybacz D:.
    Potem to z tym rzepakiem no ;__;. Aż chce się przebiec przez pole rzepaku za domem i w te chaszcze hop i szukać korzenia (w sumie jeszcze nie wiem o co chodzi z korzeniem, ale mam wrażenie, że to będzie ciekawy wątek i korzeń albo nie istnieje albo to jakaś dzika niebezpieczna rzecz, albo coś jak sok z gumijagód ;ooo).
    W ogóle nie wiem czy propsowałam Cię w poprzednim komentarzu za Eluveitie, ale jak nie, to propsuję teraz >>>>> propsy.
    Nie umiem pisać fajnych komentarzy :c Ale cieszę się, że następny rozdział wypada dzień przed moimi urodzinami hehe <3.
    I bardzo chcę wiedzieć co dalej i nie mogę się doczekać i wiaderko weny i miłości <333.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio zwrócono mi uwagę na to, że większość tematów rozpoczynam w słowach: "Wiecie, co mnie denerwuje?". Dopiero po fakcie, w którym mi to uświadomiono o tym, zdałam sobie z tego sprawę. I teraz zupełnie o tym wiedząc zaczynam komentarz od słów:
    Wiesz co mnie denerwuje?
    W cholerę mnie denerwuje, kiedy ktoś pisze tak świetnie, ale tak krótko i nie mam przez to pojęcia co napisać w komentarzu. Co poza tym, że klecisz wspaniałe opisy i bardzo ci zazdroszczę, zresztą tak samo jak paru innym osobom, bo dla mnie opisy pojawiają się śladowo? Uwielbiam opis Shanley. Swoją drogą, znowu mamy bohaterkę z tym "typem" imienia. Co wyście takie uparte na imiona zaczynające się od "Sh"? (powiedziała Misa, która ma Shane'a, Seana i mnóstwo podobnych, ale to w wypadku chłopców :C). Nieważne, i tak jest ładnie. Twoje porównania są najlepsze. Masz taki... Rysiowaty styl pisania, w cholerę się za tym stęskniłam. Uwielbiam to <3 Jest no, kochany mocno.
    Masz propsy wielkie na dzielni. Pozdro mocne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam za bycie chujową czytelniczką i jeszcze chujowszą w ogóle osobą, nie mam na to żadnego usprawiedliwienia.

    Ale kocham Cię strasznie, chociażby za całe życie, ale też za ten rozdział, który jest taki smutny, że gdyby można było płakać capsem, to płakałabym capsem bardzo.
    Wiem, że tego się nawet komentarzem nie da nazwać, ale jest jeszcze jeden rozdział, więc miej nadzieję.
    A Shanley djknfasdjsajdn ;____________; Kocham.

    OdpowiedzUsuń